Bernard Bernard
260
BLOG

Nowe Szaty Donalda

Bernard Bernard Polityka Obserwuj notkę 12

Przed wielu laty w pewnym niedużym, ale i niemałym państwie leżącym nie na wschodzie, ale i nie na zachodzie żył sobie premier, który tak bardzo lubił ładnie wyglądać, i tak bardzo lubił ładnie mówić, a przede wszystkim chciał by wszyscy go chwalili, a słupki sondaży pięły się coraz wyżej, że wszystkie pieniądze wydawał na pijar. Nie dbał o swoich żołnierzy w Afganistanie którzy sami musieli kupować wyposażenie, nie zależało mu na teatrze ani na służbie zdrowia, szło mu tylko o to, by obnosić się przed ludźmi ze swoją buzią i swoją gadką. Na każdą godzinę dnia miał inną przemowę, a to że sukces w stoczniach, a to, że wprowadza „euro”, a to że wszyscy na całym świecie podziwiają i kochają premiera.

W wielkim mieście, gdzie mieszkał premier, było bardzo wesoło; codziennie przyjeżdżało wielu cudzoziemców, zwłaszcza z zachodniego państwa ościennego. Pewnego dnia przybyli tam przedstawiciele dwu firm pijarowych i powiedzieli, że potrafią ułożyć najpiękniejsze przemowy, jakie sobie tylko można wymarzyć. Nie tylko słowa miały być niezwykle piękne, ale także tematy przemów miały cudowną własność: były absurdalne i niezrozumiałe dla każdego, kto nie nadawał się do swego urzędu albo też był zupełnie głupi.

"To rzeczywiście wspaniałe mowy! - pomyślał premier. - Gdybym je miał, mógłbym się przekonać, którzy ludzie w moim państwie nie nadają się do swoich urzędów; odróżniałbym mądrych od głupich. Tak, te przemowy muszą mi ułożyć jak najprędzej". I dał obu oszustom z góry dużo pieniędzy, aby mogli rozpocząć pracę.

Oszuści urządzili biuro w byłej bibliotece, udawali, że pracują, ale nie mieli nic w komputerach. Zażądali od razu najdroższych hoteli, i najwspanialszych limuzyn; zamawiali najwykwintniejsze dania i trunki, chadzali do luksusowych agencji towarzyskich i tak pracowali przy pustych komputerach, i to często do późnej nocy.

"Chciałbym jednak wiedzieć, jak daleko postąpiła robota!" - pomyślał premier, ale zrobiło mu się nieswojo na myśl, że człowiek głupi albo niezdatny do urzędu, który piastuje, nic nie zobaczy sensownego; uspokoił się wprawdzie, że o siebie nie potrzebuje się obawiać, ale postanowił jednak posłać kogoś, aby dowiedzieć się, jak rzeczy stoją. Wszyscy ludzie w mieście wiedzieli, jak cudowną własność miały mieć te przemowy, i wszyscy pragnęli się przekonać, że ich sąsiad, a zwłaszcza kolega z ministerstwa jest głupi lub zły.

"Poślę do pijarowców moich ministrów - pomyślał premier oni będą mogli najlepiej ocenić ich pracę, bo mają dużo rozumu i nikt lepiej niż oni nie sprawuje swego urzędu". I oto do sali po byłej bibliotece, gdzie siedzieli dwaj oszuści i pracowali przy pustych komputerach, zaczęli zachodzić ministrowie premiera. Zachodzili też przeróżni wajdeloci i trubadurzy, a to Tomek Lipiński, a to Paweł Kukiz, a to Emilian Kamiński. Przychodzili też pisarczycy i kronikarze biegli w trudnej sztuce pisania. Wpadał więc Lis, Paradowska, Olejnik, Durczok, a nawet redaktor Wiadro.

Obaj oszuści prosili, aby łaskawie zbliżyli się do ich komputerów, i pytali, czy przemówienia nie są piękne i wspaniałe. Wskazywali przy tym na puste komputery. Biedni ministrowie otwierali szeroko oczy, ale nie mogli nic dostrzec sensownego, bo nic tam sensownego nie było. "Wielki Boże! – myśleli niektórzy. - Czyżbym był głupi? Tego nigdy nie przypuszczałem i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Czyżbym nie nadawał się do swego urzędu, lub redakcji? Nie, nie mogę nikomu powiedzieć, że nie widziałem sensu przemówień". Tylko redaktor Wiadro nie miał żadnych wątpliwości, bo tylko on jeden naprawdę widział sens i doceniał kunszt pracy oszustów. I takie też relacja składali premierowi.

Wszyscy ludzie w mieście mówili o wspaniałych przemówieniach. Wreszcie premier zapragnął sam zobaczyć je i ocenić. Wybrał się więc z całą gromadą oddanych mu ludzi, wśród których znajdywali się i Arabski i Nowak i Grupiński, i zastał sprytnych oszustów pracujących jak najgorliwiej. - Czyż to nie wspaniałe? - powiedzieli ministrowie, którzy poprzednio oglądali przemówienia. - Niech jego premierowska mość tylko spojrzy, co za wzór, zachwycał się szczerze redaktor Wiadro! - I pokazywali na puste komputery, gdyż myśleli, że wszyscy oprócz nich widzą sens w przemowach (prócz samego Wiadro, który widział sens naprawdę).

"Cóż to? - pomyślał premier. - Nic nie widzę. To straszne! Czyżbym był głupi? Czy jestem niewart tego, aby być premierem? To byłoby najstraszniejsze, co mi się mogło przytrafić". - O, tak, to jest bardzo piękne i mądre - powiedział premier - raczę to bardzo pochwalić! - kiwnął z zadowoleniem głową i zaczął oglądać puste komputery, bo nie chciał powiedzieć, że nic nie widzi w nich sensownego. Cały orszak, który otaczał premiera, patrzał i patrzał, ale także nic nie widział, wszyscy jednak mówili tak jak premier: - Tak, to jest bardzo piękne.
I radzili premierowi, aby przemówienia z tej nowej, wspaniałej narracji wygłosił po raz pierwszy na wielką paradę, która miała się wkrótce odbyć.

Premier ofiarował każdemu z oszustów order i nadał każdemu tytuł ministra w gabinecie politycznym. Przez całą noc poprzedzającą paradę oszuści nie spali tylko pisali przemówienia na szesnastu komputerach. Ludzie widzieli, jak się spieszyli, aby wykończyć nową narrację premiera.

- Oto narracja gotowa, ogłosili. Premier przyszedł do nich z najdostojniejszymi ministrami i przyjaciółmi, a dwaj oszuści podawali karty z przemowami takim ruchem, jakby coś sensownego było tam faktycznie, i mówili - Oto przemowa o Afganistanie, ta o służbie zdrowia i pomyłce ministra, a ta o sprzedaży stoczni przed wyborami, ta o aferze hazardowej spreparowanej przez wrogich policjantów. Ta o wprowadzeniu Euro, a te dwie o sukcesie gospodarczym i fantastycznym stanie budżetu. I tak dalej. - Wszystko takie lekkie, dowcipne. - Istotnie - powiedzieli wszyscy ministrowie i towarzysze premiera, ale nie mogli sensu zobaczyć, bo przecież go nie było. I tylko redaktor Wiadro sens widział.

Premier stanął w ogrodzie i zaczął wygłaszać jedno przemówienie po drugim. Niektórzy słuchacze zagryzali wargi, mieli świadomość, że przemowa o NFZecie to zwykłe kłamstwo, a to o komisyi hazardowej to hucpa. Jednak nikt nie miał odwagi by powiedzieć to głośno – każdy chciał pełnić swe funkcje ministerialne czy nadwornych pisarzy. - Boże, jakież te nowe przemowy premiera są piękne! Jaki wspaniały ton, jak świetny styl, wołali dworzanie. Nikt nie chciał po sobie pokazać, że nic nie widzi, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu albo że jest głupi. Żadne przemówienia premiera nie cieszyły się takim powodzeniem jak te właśnie.

- Patrzcie, przecież on jest głupi! - zawołał jakieś redaktor z małego pisma.
- Boże, słuchajcie głosu niewiniątka - powiedział wtedy niezależny ekonomista i w tłumie jeden zaczął szeptem powtarzać drugiemu to, co powiedział redaktor.
- On jest głupi, redaktor powiedział, że jest głupi:
- On jest głupi! - zawołał w końcu cały lud i nawet jego ministrowie i redaktorzy to zobaczyli, zrozumieli i pospuszczali głowy.

Premier zmieszał się, bo wydawało mu się, że jego poddani mają słuszność, ale pomyślał sobie: "Muszę wytrzymać do końca kadencji". Zmarszczył brwi, skinął na ministra Bondaryka, którego słudzy ruszyli w tłum.

- Będą podwyżki w ministerstwach, urzędach a każda redakcja dostanie stadion. – ogłosił premier w geście rozpaczy. Tłum cichł z minuty na minutę aż ponownie rozległy się brawa i słowa zachwytów. Gdy parada ruszyła premier wyprostował się jeszcze dumniej, a dworzanie szli za nim kłoniąc głowy mijanym pisarczykom. I tylko redaktor Wiadro naprawdę widział sens, logikę, a na jego twarzy malował się szczery zachwyt.

(Adaptacja bajki J. Ch. Andersena w przekładzie Stefanii Beylin i Cecylii Niewiadomskiej)

Bernard
O mnie Bernard

Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka